High hopes.


26 stycznia 2021, 20:10

Dzisiaj krótka opowieść o tym, że popisowy wstęp nie zawsze oznacza mistrzowskie rozwinięcie.

 

Panic at the Disco! z bajecznie utalentowanym Brendonem Boyd Urie to materiał na bajecznie długą listę pochwał. Wokal na poziomie tak wysokim, że mógłby nawet śpiewać „książkę telefoniczną”, pełen dynamizmu i emocji, absolutnie bezkonkurencyjny. Najlepszy wokal męski ever.

A jednak. Piosenka „the greatest show” rozpoczyna się tak, że moja ekscytacja od razu poszybowała w chmury! Cudowna gra churków i głównego wokalu, precyzyjnego i tętniącego emocjami. Kompozycja głośno - cicho, akcentująca każde wyśpiewane słowo. I wtedy... No sorry. Rozwinięcie oczywiście jest na poziomie i daleko poza zasięgiem wielu popowych artystów ale... nie. Not enough. To trochę jak z „Money for nothing” Dire Straits- riff kojarzy chyba każdy, ale piosenka przeciętna.

 

Tak tak, Panic to Panic, więc słucha się przyjemnie. Rytmicznie w standardzie, wokalnie czysto, na poziomie, jednak nieco nudno. Wstawki churków i i ciszy lub ciszy z rytmem na plus - nieco dynamizują średnio skomplikowaną kompozycję. Jednak niedosyt jest bolesny. Especially na tle innych kawałków. Tym razem panika okazała się zbyteczna, a wstęp falstartem.

 

Bywa i tak.

Do tej pory nie pojawił się jeszcze żaden komentarz. Ale Ty możesz to zmienić ;)

Dodaj komentarz